9 lis 2015

Nie od razu Rzym zbudowano

Dzisiaj słów kilka o braku cierpliwości, braku wytrwałości, a przede wszystkim o Tym, że nie wszystko da się osiągnąć tu, teraz, natychmiast. Niby to takie oczywiste, że na pewne efekty trzeba poczekać, że nie wszystkie działania przynoszą natychmiastowe rezultaty, że nie można się poddawać i tak dalej. Każdy o tym wie, każdy powtarza jak mantrę, ale czy faktycznie wcielamy je w życie?
Do podejmowania jakichkolwiek działań zazwyczaj nakręca mnie wizualizacja celu. Efekt koniecznie musi być spektakularny i oczywiście do osiągnięcia w jak najkrótszym czasie.
Włączając płytę Chodakowskiej, już widzę zazdrość plażowiczów ukradkiem spoglądających na mój kaloryfer na brzuchu. Rozpoczynając kurs językowy, już widzę siebie chwaloną za płynność wymowy i piękny akcent. Z wizją przyszłej doskonalszej wersji siebie, pełna zapału rozpoczynam przedsięwzięcie. Ćwiczę do upadłego, uczę się słówek z pięciu kolejnych lekcji, po czym nazajutrz budzę się z mega zakwasami i z przeczuciem, że z wczorajszej nauki w zasadzie pamiętam 1/10 materiału. Zapał słabnie, wizja efektów się oddala, a przedsięwzięcie ląduje na półce z etykietką "kiedyś do tego wrócę".
Sprawa nie dotyczy tylko szeroko pojętego samodoskonalenia, ale również doskonalenia otoczenia. Nawet nie wyobrażacie sobie jaki ja i moja cierpliwość przeszliśmy poligon podczas remontowania mieszkania. Jasnym jest przecież, że jak się stawia dom na głowie burząc, malując i gruntując to na efekty końcowe trzeba poczekać. Nie ma zmiłuj, chcesz mieć ładnie i dokładnie to musisz się liczyć z upływem czasu (o gotówce już nie wspominając). 
Ja się z czasem liczę, owszem ale.... dlaczego to, aż tyle trwa! Nie dało by się szybciej. Najlepiej w tym tygodniu, albo jeszcze lepiej dzisiaj. Tak na gotowe jak już wrócę z pracy? Bo ja już chciałam ustawiać meble, wieszać firanki i dobierać dekoracje. Przecież ja sobie zaplanowałam, że to już miało być wczoraj. Po raz kolejny mój zapał słabnie, wizja efektów się oddala, a ja nad całym zamieszaniem przechodzę do porządku dziennego, tracąc zainteresowanie sprawą. 

Podobnie rzecz się miała przy wprowadzaniu w życie minimalizmu.
Pewnej soboty, podczas rutynowych porządków, postanowiłam rozszerzyć swoją działalność ze standardowego odkurzania i mycia podłóg, do uporządkowania szafy. W tle lecąca "Perfekcyjna Pani domu" dopingowała powtarzając "wyrzuć wszystko co zbędne". Całe przedsięwzięcie początkowo wydawało się dosyć przerażające, jednak wizja efektu końcowego w postaci luźno wiszących wieszaków i piętrzących się kosteczek na półkach, ostatecznie przekonała mnie do słuszności założenia. Pozbędę się wszystkiego czego nie noszę! Bez sentymentu! i to dzisiaj, zaraz, natychmiast! Cała zawartość szafy, szafek i szuflad wylądowała na podłodze. Zaczynając od dodatków, bielizny, t-shirtów, na kurtkach kończąc. Potem się załamałam i poszłam po kawę, bo to co zobaczyłam przyprawiło mnie o zawrót głowy. Matko i córko, nad tym się zwyczajnie nie da zapanować. W efekcie końcowym udało mi się posegregować 1/100 wszystkiego, a reszta grzecznie powędrowała tam skąd została wyrzucona. Wizję końcową trafił szlag. 

Na szczęście dla mnie w tym oto momencie nastała moda na minimalizm. Wszyscy zaczęli pisać o ograniczaniu przedmiotów i uporządkowaniu przestrzeni. Wizja pięknej szafy wróciła do mnie ze zdwojoną siłą. Tym razem do całego przedsięwzięcia postanowiłam się jednak przygotować. Mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia, a także zaznajomiona z kilkoma blogami i książkami, postanowiłam znaleźć metodę na własną niecierpliwość i brak wytrwałości. Najważniejsze to wizualizacja efektu, bo bez tego całe przedsięwzięcie nie miało by szans bytu - już ja siebie znam!
Idealnym rozwiązaniem okazała się metoda małych kroczków. Niby banalna, a jakże skuteczna. Jeden spektakularny efekt podzielony na kilka mniejszych, z możliwością szybkiego osiągnięcia. Zadania muszą być krótkie, najlepiej z możliwością realizacji w przeciągu kilku godzin. Porzucone w połowie zapewne nigdy nie zostałyby dokończone.  Na koniec jeszcze jedna ważna zasada, nie wszystko na raz, tylko od początku i po kolei. 
Zaczęłam od wyznaczenia miejsca, które w całej garderobie irytuje mnie najbardziej. Sprawa była prosta, na piedestał wyłoniła się część z wieszakami. No szlag mnie trafiał na myśl o tych uginających się wieszakach, o tych warstwach wiszących na sobie, o tym ciągłym chaosie. Efekt końcowy zdumiał mnie samą, a to miejsce stało się moim bastionem sukcesu. Potem to już poszło, półka po półce, szafka po szafce i tak walczymy do dzisiaj. 

Grunt to znaleźć metodę na samą siebie ;)

Metoda okazała się przydatna nie tylko we wdrażaniu minimalizmu, ale również w innych aspektach codzienności, np. w ujarzmianiu remontu, ale to już zupełnie inna historia :) 











foto. M. Wełniak

6 komentarzy:

  1. bardzo podobają mi się takie kolory!
    SUPER

    OdpowiedzUsuń
  2. Super zestawienie. Kapelusz- kropka nad i . Lubie podziwiac na innych osobach niż sama nosic. P.s co do cierpliwosci, wytrwałości, zmian ... dzieci uczą wszystkiego. Przewracają nasz swiat, wymuszają zmiany... Pozdrawiam z deszczowej Warszawy

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna stylizacja! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna stylizacja i super odcień płaszcza. Właśnie planuję porządki w szafie i pozbycie się wszystkich nieużytecznych ciuchów. Tylko boję się, że jak już zacznę je układać to niczego się nie pozbędę (na zasadzie - to na pewno jeszcze mi się przyda:/)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny wpis:) wyglądasz super:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja ostatnio wymieniłam swoją małą szafę, na czterodrzwiowego kolosa i byłam pewna, że od tej chwili w mojej gardeobie zapanuje perfekcja i porządek. Jakże bardzo się myliłam! Więcej miejsca, więcej ciuchów, w żaden sposób nie mogę ogarnąć tego chaosu, ale liczę na to, że uda mi się to zrobić przed końcem roku :)

    OdpowiedzUsuń

Miło mi, że tu dotarliście.

Wpadajcie częściej ;)